AKTUALNOŚCI
80 lat temu doszło do mordu Żydów w Jedwabnem. Śledztwo w tej sprawie jest przykładem skandalicznych praktyk, mających na celu zrzucenie winy na Polaków.
10 lipca 1941 roku kilkuset żydowskich mieszkańców Jedwabnego w powiecie łomżyńskim zostało żywcem spalonych w stodole. Za zbrodnię tę odpowiada najprawdopodobniej hauptsturmführer Hermann Schaper, kierujący oddziałem wydzielonym z urzędu gestapo Ciechanów-Płock. Oddział ten przeprowadził akcje likwidacji w takich miejscowościach jak: Wizna (koniec czerwca), Wąsosz (5
lipca), Radziłów (7 lipca), Jedwabne (10 lipca), Łomża (wczesny sierpień), Tykocin (22–25
sierpnia), Rutki (4 września), Zambrów i Borkowo.
Zbrodnia w Jedwabnem została jednak przypisana miejscowym Polakom i służy jako wygodne usprawiedliwienia dla grabieży naszego kraju pod hasłem przejmowania tzw. mienia bezspadkowego.
30 maja 2001 r. na polecenie ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego rozpoczęto czynności ekshumacyjne, jednak „zabroniono podnoszenia kości”. Eksperci wskazali, że nakazany sposób postępowania wyklucza możliwość udzielenia odpowiedzi na szereg istotnych pytań, np. co do liczby zwłok oraz przyczyn śmierci poszczególnych ofiar”. Kwestię ekshumacji konsultowano ze stroną żydowską. Ówczesny Rabin Warszawy i Łodzi Michael Schudrich powiedział: „Szacunek dla kości naszych ofiar jest dla nas
ważniejszy niż wiedza, kto zginął i jak, kto zabił i jak”. Ostatecznie ustalono, iż celem ekshumacji ma być jedynie ustalenie liczby pomordowanych oraz weryfikacja hipotezy o istnieniu innych grobów.
– Od pokazania prawdy dzielił nas tylko mały krok, tymczasem wszystko, co odkryliśmy, musieliśmy zakopać. I tak z naszym odkryciem zakopaliśmy prawdę. Decydowało o tym wielu ludzi – i raczej niewielu w Polsce. To była nieszablonowa decyzja i niespotykana sytuacja. W całej swojej kilkudziesięcioletniej karierze nie spotkałam się nigdy z czymś tak absurdalnym, ani wcześniej, ani później. To chyba wtedy pierwszy raz pomyślałam, że preparują tę historię. To, co się tam wtedy zadziało, ten nadzór, tajemnice, knowania, naciski, ta atmosfera, na koniec przerwanie
ekshumacji – to było coś tak nieprawdopodobnie odległego od zawodu archeologa i
w ogóle od wszystkiego, czym się w życiu zajmowałam, że na lata zaciążyło to
nie tylko na mojej pracy, ale także na mnie osobiście – tak relacjonowała cytowana w książce „Powrót do Jedwabnego” Wojciecha Sumlińskiego prof. Małgorzata Grupa, która przed 20 laty prowadziła prace archeologiczne na miejscu zbrodni.
– To, co Schudrich z nami robił i jak nas traktował, wołało o pomstę do nieba. Wydaje mi się, a właściwie jestem tego pewna, że chcieliśmy w Jedwabnem znaleźć zupełnie co innego: my szukaliśmy prawdy, Schudrich – potwierdzenia wersji Jana Tomasza
Grossa. Ale akurat tego tam nie znalazł (...) W pewnej chwili ktoś rzucił
pomysł, by dokonać wykopu w środku stodoły, bo skoro nic tam nie ma – a według
zapewnień nie ma – to zgoda rabinów jest nam niepotrzebna. I momentalnie
okazało się, że zbiorowa mogiła, której szukaliśmy na kirkucie i której wbrew
zapewnieniom tam nie było – jest w stodole. Co było dalej? Istne piekło.
Schudrich nawet nie próbował ukryć niezadowolenia, bo przecież nasze odkrycie
całkowicie niszczyło wiarygodność świadków, którzy zeznawali przed sądem i na
relacji których oparł się Jan Tomasz Gross (…) Do pracy przystąpiliśmy całą
energią ludzi, którzy po długim okresie bezczynności i ciągłym przerywaniu
misji wreszcie mogli ją realizować. Pracowaliśmy bardzo intensywnie – całe
czterdzieści pięć minut!!! A potem pojawiła się informacja, że to koniec prac –
dodała archeolog. - Te nieliczne, ale jednak ważne badania
wskazywały na coś jeszcze – coś szalenie ważnego – że ci mężczyźni zostali po
prostu zastrzeleni. (.) Cały nasz zespół badawczy nie miał wątpliwości, że ci
ludzie zostali rozstrzelani. Dowodów nie pozwolono nam zebrać, choć były w
zasięgu ręki (…) Kto mógł strzelać – kto miał wtedy broń? Odpowiedź była
oczywistą oczywistością: Niemcy. Chyba, że ktoś chce wierzyć – ktoś naprawdę
niemający pojęcia – że latem 1941 Niemcy pozwolili Polakom posiadać broń.
10 lipca Robert Bąkiewicz wraz z towarzyszącym mu red. Wojciechem Sumlińskim i delegacje Rot Marszu Niepodległości oraz Straży Narodowej złożyli na miejscu kaźni kwiaty, aby uczcić pamięć ofiar niemieckiej zbrodni.
- Jesteśmy tutaj w 80. rocznicę zbrodni niemieckiej na obywatelach polskich wyznania mojżeszowego. My, jako Polacy, jako katolicy nie możemy się zgodzić, żeby czyjaś cześć i pamięć była w taki sposób wykorzystywana, w jaki właśnie jest wykorzystywana. To kamień węgielny do antypolskiej narracji, sugerującej, że Polacy mieli ze zbrodniami na narodzie żydowskim coś wspólnego, zmieniającej optykę i robiącej z Niemców nazistów, a z Polaków współsprawców – powiedział Robert Bąkiewicz podczas konferencji prasowej. - Dzisiaj w tym miejscu, ze względu na pamięć również o tych, których szczątki leżą za nami, domagamy się prawdy. Domagamy się tej prawdy od państwa polskiego. Domagamy się tej prawdy od ministerstwa sprawiedliwości, od IPN-u. Domagamy się tego, żeby zostało wznowione śledztwo jedwabieńskie.
- Prawda jest zakopana tu, pod ziemią. Gdyby doszło do ekshumacji, wszyscy poznalibyśmy tę prawdę – stwierdził redaktor Wojciech Sumliński. - Nie ma czegoś takiego jak mienie bezspadkowe, które jest w tej chwili rozgrywką organizacji żydowskich, nazwanych przez Normana Finkelsteina „Przedsiębiorstwem Holokaust”. Na całym świecie traktowane jest to dokładnie tak samo. Nie ma spadkobierców, to przechodzi to na skarb państwa. Te nieuczciwe organizacje żydowskie używają racji moralnych, bo racji prawnych tutaj nie ma żadnych. Wiadomo, że kat nie może dziedziczyć po swojej ofierze, dlatego robi się z nas katów.
Znajdź nas na Facebooku, podążaj na Twitterze i obserwuj na Instagramie!
Polityka Prywatności Copyright ©2021 Straż Narodowa - Wszelkie prawa zastrzeżone.